Jeden dzień w Szwecji i nasza morska przygoda z Polferries
W połowie sierpnia zostaliśmy zaproszeni przez Polską Żeglugę Bałtycką na rejs promem Polferries. Chętnie przyjęliśmy tę propozycję, bo od dawna ciągnęło nas do Szwecji. Dzieci jeszcze nigdy nie płynęły tak dużym statkiem, więc to miała być nasza wakacyjna morska przygoda. I taka właśnie była.
Rejs promem z Gdańska do Nynäshamn
Wybraliśmy rejs okrężny promem Nova Star z Gdańska do Nynäshamn. Co to znaczy? Rejs okrężny polega na tym, że prom przewozi nas do Nynäshamn, cumuje w Szwecji i po kilku godzinach postoju zabiera nas z powrotem do Polski. Cała wycieczka trwała niecałe 2 dni. W czwartek o godzinie 18 wypłynęliśmy z Gdańska. Po 18 godzinach, w piątek o 12 w południe byliśmy w Szwecji, skąd ponownie o 18 wypłynęliśmy w kierunku Polski. Po kolejnych 18 godzinach rejsu powrotnego, w sobotnie południe byliśmy już w Gdańsku. Co można robić z 2 dzieci podczas 18-godzinnego rejsu promem Polferries z Gdańska do Nynäshamn w Szwecji? Co warto zobaczyć na miejscu? Czy w 6 godzin można zasmakować prawdziwej Szwecji?
Zacznijmy od rejsu promem Nova Star, który był dla nas atrakcją samą w sobie. Godzinę przed odejściem promu, stawiliśmy się w Terminalu Pasażerskim Polferries, gdzie w kasie odebraliśmy karty pokładowe. Następnie czekaliśmy na strażników, którzy co kilkanaście minut przeprowadzali na pokład pasażerów pieszych. My nie braliśmy na pokład auta, ale oczywiście wielu klientów korzystało właśnie z takiej opcji (co ma sens, gdy zamierzamy zostać w Szwecji na dłużej).
Na pokładzie
Po wejściu na pokład odszukaliśmy naszą kabinę. Mieliśmy 4-osobową kabinę z oknem. Były w niej 4 łóżka (2 składane do ściany „piętrowe”), stolik, lustro oraz wieszaki a także mała łazienka z WC, prysznicem i umywalką. Oczywiście w kabinie była dostępna pościel i ręczniki.
Zostawiliśmy bagaże w kabinie i wyszliśmy na pokład otwarty, z którego podczas wypływania promu, mogliśmy obserwować port, pomnik Westerplatte, latarnię morską i Gdański Terminal Kontenerowy.
Zwiedziliśmy zakamarki otwartego pokładu – był tam dostępny grill bar z kiełbaskami i piwem, lecz nie korzystaliśmy z tej opcji. Zamiast tego skryliśmy się przed wiatrem na pokładzie zamkniętym i tak trafiliśmy do Piano Baru. Okazało się, że nazwa nie bez powodu jest właśnie taka. Można tam było zrelaksować się przy kawie czy innych napojach i przekąskach i słuchać muzyki na żywo. Fortepian, kawa i widok na morze – czego chcieć więcej? Może kącika dla dzieci? Nie ma sprawy! W piano barze jest dostępny zakątek do zabaw dla maluchów – z namiotem, tunelem, tablicą i stolikiem do rysowania. Mikołajowi tak się tam podobało, że zostawił panu pianiście prezent na fortepianie 🙂
Jeśli dzieciom więcej zabaw w głowie, to na promie można znaleźć salę zabaw. Jest tam więcej zabawek, zjeżdżalnia i basenik z kulkami. Salka nie jest wielka, ale mniejsze dzieci porządnie się tam wyszaleją 🙂
Młodzież na pewno ucieszy się z automatów do gier video oraz cymbergaja. Co tam młodzież – my też byliśmy zadowoleni 🙂
Jeśli zapomnicie zabrać czegoś ze sobą na pokład, możecie zrobić zakupy w promowym butiku. Kupicie tam napoje, przekąski, zabawki, a nawet perfumy, bieliznę i ubrania. Można też tam nabyć Polferriesowe pamiątki 🙂
Z Gdańska odpływaliśmy o 18, więc po spacerze po otwartym pokładzie, relaksie w piano barze i zabawie w sali zabaw nieźle zgłodnieliśmy. Z recepcji pobraliśmy bony na obiadokolację w kafeterii oraz na śniadanie w restauracji (mieliśmy wykupioną opcję rejsu z wyżywieniem). Na kolacji w kafeterii czekał na nas ciepły bufet, napoje oraz ciasta i kawa. Dania były naprawdę smaczne, a wybór spory – mięsa, ryby, dania pieczone, smażone, w sosie, różne dodatki i zupy. Pan kucharz bardzo chętnie doradzał w kwestii dań. No i teraz najlepsze – widok. Zajęliśmy stolik przy oknie z widokiem na zachód słońca. Cudo.
Wieczorem podzieliliśmy się z Marcinem. Jedno z nas zostało z dziećmi w kabinie, aby je wykąpać i ułożyć do snu, drugie poszło zaznać nocnego życia na promie. Na statku dostępne są 3 bary wewnętrzne, restauracja i kafeteria, a nawet klub disco. Nam jednak najbardziej odpowiadał relaks z książką w piano barze 🙂
Mostek Kapitański
Rano mieliśmy jeszcze kilka godzin do przybicia do portu w Nynashamn. Po pobudce wybraliśmy się na śniadanie, które jest serwowane w restauracji w formie szwedzkiego (:D) stołu. Standard hotelowy – można było wybierać w daniach na ciepło i zimno, słodko, słono. Były ulubione płatki śniadaniowe i pancakesy dzieci. Do tego kawa z pianką i znów cudowny widok na nasz piękny Bałtyk. Mogłabym jeść takie śniadania codziennie.
Po śniadaniu mieliśmy nie lada niespodziankę dla naszych chłopców. Zostaliśmy zaproszeni na mostek kapitański, gdzie mogliśmy przyjrzeć się z bliska pracy oficerów oraz kapitana statku. Chłopcy byli zachwyceni – mogli na chwilę przejąć stery promu (który oczywiście płynął wtedy na autopilocie) i popatrzeć przez lornetki.
Powitaliśmy Szwecję z otwartego pokładu i podziwialiśmy wysepki, które mijaliśmy po drodze. Sam moment wpłynięcia do portu podziwialiśmy – a jakże by inaczej – z piano baru, który jest zlokalizowany na dziobie promu.
Nynäsham
Po przybiciu do portu w Nynäshamn mieliśmy niespełna 6 godzin, aby poznać uroki tego niewielkiego, szwedzkiego miasteczka. Zaczęliśmy od pobrania na terminalu biletów powrotnych, aby później sprawnie przejść odprawę do Polski i ruszyliśmy w kierunku miasteczka.
Nynäshamn to taka Szwedzka Ustka :), ale według nas ma więcej uroku. W 2010 roku miasto liczyło 13510 mieszkańców (czyli o 2000 mniej niż Ustka właśnie).
Kolorowe domki i wędzone krewetki
Po zejściu na ląd naszym pierwszym punktem była przystań, przy której można podziwiać liczne pomosty z przycumowanymi do nich łodziami i jachtami. Wzdłuż nabrzeża znajdziecie kolorowe szwedzkie budki, a w nich sklepiki, kawiarnie, restauracje i… wędzarnię krewetek Nynäs Rökeri. Jeśli jesteście fanami owoców morza i ryb, to koniecznie musicie odwiedzić to miejsce! Wiele naczytałam się o wędzonych krewetkach z Nynäshamn i żałuję! Żałuję, że kupiłam ich tak mało! Skusiłam się na 10 sztuk na wynos, a 3 zjadł mi Miłosz. Popełniłam błąd i kupiłam je, gdy wracaliśmy już na prom, nie było więc mowy o powrocie po więcej. Za 10 krewetek z przepysznym sosikiem aioli zapłaciłam w przeliczeniu na PLN 25 zł.
Ceny w Szwecji
Jeśli już jesteśmy przy cenach, na pewno nie raz spotkaliście się ze stwierdzeniem, że w Szwecji jest drogo. Moim zdanie wcale nie jest. Oczywiście, jeśli przeliczymy cenę gałki loda na polskie złotówki i wyjdzie nam 14 zł, to może się wydawać sporo. Ale podczas tegrorocznych wakacji w Chorwacji też płaciłam za gałkę loda 3 euro. Przeliczcie to sobie. Obiad w rybnej restauracji można było zjeść za 50-90 zł od osoby. 100g wędzonych krewetek kosztował 39 koron, czyli 15 zł. Za loda na patyku w supermarkecie zapłaciliśmy 3 zł, dużą czekoladę Marabou 15 zł – tyle co w polskiej IKEI. PS. Szwecja wycofuje obrót gotówkowy. W 95% miejsc zapłacicie jedynie kartą. My płaciliśmy zwykłą polską kartą i do każdej transakcji bank doliczył nam niewielką prowizję za przewalutowanie transakcji (groszowe sprawy).
Szwedzka architektura
Wracając do kolorowych domków – no są przeurocze, sami zresztą oceńcie.
Zachwyceni szwedzką architekturą, postanowiliśmy wybrać się do dzielnicy pięknych, drewnianych willi. Po drodze, tuż za przystanią, znaleźliśmy fajny plac zabaw. W google maps wystarczy wpisać Hoppetossa.
Z pauzy na placu zabaw ruszyliśmy deptakiem wzdłuż torów kolejowych w kierunku ulicy Strändvagen, i dalej mostem Oskarsbron na ulicę Oskarsgatan, która zaprowadziła nas do Nynäshamns gamla vattentorn, czyli starej wieży ciśnień, na którą można wejść, aby podziwiać widoki na miasto i morze.
Idąc ulicami, czułam się jak bohaterka książki „Jabłonka Eli”. Na pewno ją kojarzycie. Czerwone, żółte i zielone domki, całe w drewnianej boazerii, bliźniacze dziecięce domki w ogródkach i płoty pomalowane na ten sam kolor co dom. Mogłabym zamieszkać w jednej z tych posiadłości.
Wieża widokowa
Wieża ciśnień Nynäshamns gamla vattentorn znajduje się na wzniesieniu, w sosnowym lesie nad nowoczesnym osiedlem bloków. Swoją drogą mieszkać na parterze bloku, który położony jest nad samym brzegiem morza, z prywatnym pomostem i łódką zacumowaną tuż pod oknami? Czemu nie? Niby to też nadbałtyckie miasto, ale jakże różni się od polskich miejscowości. Na pewno sporo zmienia tu ukształtowanie terenu. Śmiałam się do Marcina, że Nynäshamn to trochę takie nadmorskie Karkonosze 🙂
Wieża ciśnień Nynäshamns gamla vattentorn spłonęła w 2018 roku i została odbudowana i ponownie otwarta dla zwiedzających w 2019 roku. Wstęp jest bezpłatny, a z góry rozpościera się przepiękny widok. Z wieży widzieliśmy nawet nasz prom 🙂
Centrum miasta
Do miasteczka wróciliśmy tą samą drogą. Zamierzaliśmy znaleźć polecaną cukiernię Müllers, która jest prowadzona przez Polaków. Jest polecana dlatego, że od lat zdobywa nagrody dla najlepszej semli w Szwecji (odpowiednik polskiego pączka, jedzony we wtorkowe „ostatki”). Cukiernię znaleźliśmy, semli niestety nie było, a inne ciastka nie wyglądały zbyt zachęcająco 🙂 Po drodze minęliśmy okazały kościół protestancki, spod którego właśnie odjeżdżała pani pastor.
Znaleźliśmy się w centrum, zrobiliśmy więc zakupy w supermarkecie COOP i ruszyliśmy, aby kupić wspomniane wcześniej wędzone krewetki. Gdy już byłam szczęśliwą posiadaczką torebki z pachnącymi krewetkami, zaczęło się złowieszczo chmurzyć, a dochodziła już godzina 17. Udaliśmy się więc w kierunku terminalu, wierząc, że już niedługo wrócimy do Szwecji.
Droga powrotna do Gdańska
Po zaokrętowaniu się obserwowaliśmy przez okno naszej kabiny, jak prom opuszcza szwedzkie wybrzeże. Ponownie wybraliśmy się na tournee po promie. Tym razem wszystkie zakamarki już dokładnie znaliśmy. Dzieci zdecydowanie potrzebowały chwili wyciszenia, był to więc idealny moment na pyszny kolacyjny bufet w kafeterii.
Chłopcy szybko odzyskali energię i popędzili wyhasać się w sali zabaw. Tego wieczoru piano bar ponownie nas nie zawiódł. Muzyka była naprawdę kojąca po tak intensywnym dniu. W nocy trochę bujało, ale nikt z nas nie odczuwał z tego powodu jakiegoś dyskomfortu. W końcu to morska przygoda, prawda? Tu muszę nadmienić, że zarówno ja, jak i Mikołaj mamy chorobę lokomocyjną w samochodach (ja również w autokarach), natomiast na promie nic nam nie dolegało. Miałam jednak ze sobą leki – tak na wszelki wypadek.
Rano ponownie wybraliśmy się na śniadanie do restauracji, a następnie na pokaz filmowy dla dzieci.
Znaleźliśmy jeszcze urocze miejsce na rufie statku, gdzie chillowaliśmy przed przybyciem do Gdańska.
Czy spędziliśmy cudowne 2 dni na morzu i zasmakowaliśmy Szwecji? Tak! Czy wynudziliśmy się na promie jak mopsy? Absolutnie nie! Promy Polferries to małe pływające miasteczka i na pewno zapełnicie sobie na nich czas tak, że podróż minie błyskawicznie. Czy wrócimy jeszcze do Szwecji? Z pewnością! Czy będziemy miło wspominać nasz rejs? Oczywiście!
Wpis powstał we współpracy z marką Polferries.
- Postaw nam wirtualną kawę:
- pozostaw komentarz
- udostępnij artykuł w mediach społecznościowych
- polub naszą stronę na Facebooku i obserwuj nas na Instagramie
- oznaczaj nas za pomocą znacznika @dziecinnieproste