Ciekawe miejsca: Malta dzień 2. Valletta i Marsaxlokk.

Na Maltę wybraliśmy się ze znajomymi w lutym 2019 roku. Najważniejsze informacje o Malcie znajdziecie we wpisie, który znajdziecie tutaj. Relację z pierwszego dnia naszej podróży możecie przeczytać z kolei w tym miejscu.

Drugiego dnia naszego pobytu prognoza pogody nie była zachęcająca. Około południa miało padać, dlatego postanowiliśmy najpierw pojechać do stolicy Malty – Valletty, gdzie w razie deszczu mogliśmy schronić się w muzeum lub w jednej z licznych kawiarenek czy restauracji.

Naszą podróż z St. Julians rozpoczęliśmy ponownie z przystanku Ross. Mieliśmy do wyboru 6 autobusów jadących do Valletty. Odjeżdżały co kilka minut i nie były przepełnione. Na miejsce dotarliśmy pół godziny. Podróżując do Valletty, warto po drodze wysiąść w Sliemie, gdzie można podziwiać piękną panoramę stolicy, zrobić ładne zdjęcie i kontynuować podróż następnym autobusem lub promem. Normalny bilet na prom w jedną stronę kosztuje 1,5€, w dwie strony 2,8€. Godziny rejsów przedstawiają się następująco:

My po wczorajszym rejsie łódką z Comino mieliśmy dość statków, dlatego do Valletty dojechaliśmy bezpośrednio autobusem.

Nasz spacer po stolicy Malty możecie prześledzić na poniższej mapce. Zaznaczyłam na niej punkty, w których robiliśmy zdjęcia.

Z autobusu wysiedliśmy tuż przy Fontannie Trytona (1) w pobliżu Bramy Miejskiej i tutaj rozpoczęliśmy zwiedzanie miasta.

Skierowaliśmy się przez Bramę Miejską i przespacerowaliśmy się główną ulicą starego miasta. Minęliśmy efektowny budynek nowego parlamentu, operę, Muzeum Archeologiczne, Kościół św. Franciszka z Asyżu, Katedrę św. Jana, pomnik Wielkiego Oblężenia Malty, Bibliotekę Narodową z pomnikiem Królowej Wiktorii i skręciliśmy za nim w prawo w wąską uliczkę Old Theatre Street. Mieści się tu Pałac Wielkich Mistrzów (2), który do 2014 roku pełnił funkcję miejsca posiedzeń parlamentu Malty. Obecnie jest to urząd prezydenta. Zajrzeliśmy na uroczy dziedziniec pełen zieleni.

Następnie skręciliśmy w lewo i mijając ogromny budynek Uniwersytetu Maltańskiego, skierowaliśmy się w stronę Fortu St. Elmo, gdzie mieści się Muzeum Wojny. Stamtąd ruszyliśmy wzdłuż murów obronnych, w stronę Dolnych Ogrodów Barrakka. Zapowiadanego na południe deszczu ani śladu. Świeciło piękne słońce, więc postanowiliśmy chwilę odpocząć. Tuż za budynkiem biura paszportowego skręciliśmy w lewo, na wąskie schody prowadzące w dół (3). Rozpościerał się stamtąd cudowny widok na wejście do portu oraz na potężny dzwon upamiętniający Wielkie Oblężenie Malty. Usiedliśmy na jednej z licznych skał i cieszyliśmy się pięknym widokiem popijając piwko Cisk, które zagryzaliśmy czipsami o smaku soli i octu – typowo brytyjski przysmak. Swoją drogą, wiedzieliście, że na Malcie i w Wielkiej Brytanii Lays’y to Walkers’y?

Gdy już zregenerowaliśmy siły, poszliśmy dalej w stronę dzwonu oraz Dolnych Ogrodów Barrakka(4). Można tam obejrzeć wielki monument wybudowany w 1810 roku. Jest to grobowiec – pomnik wiceadmirała sir Aleksandra Johna Balla, który dowodził siłami Malty w czasie blokady Valletty w powstaniu przeciwko Francuzom.

Rozpościera się też stamtąd piękny widok na port oraz Bastion Św. Piotra i Pawła.

Z dolnych ogrodów skierowaliśmy się ponownie wgłąb wąskich uliczek starego miasta. Skręciliśmy w trakt św. Pawła, gdzie co i rusz napotykaliśmy urocze widoki starych budynków z kolorowymi okiennicami i typowymi dla Malty, wystającymi, drewnianymi balkonami (5).

Traktem doszliśmy do placu Misrah Kastilja, nad którym góruje efektowny budynek Zajazdu Kastylijskiego – obecna siedziba premiera Malty (6).

Po prawej stronie od Zajazdu znaleźliśmy wejście do Górnych Ogrodów Barrakka (7). Ogrody te były pierwotnie używane dla wypoczynku rycerzy, a dla ludności zostały otwarte w 1800 roku.

Na dolnej kondygnacji bastionu znajduje się Bateria Powitalna (8). Codziennie w południe, członkowie Malta Heritage Society (ubrani w mundury Artylerii Brytyjskiej) oddają salut armatni. 

Ogrody Barrakka były naszym ostatnim punktem podczas zwiedzania Valletty. Stamtąd udaliśmy się na dworzec autobusowy przy Fontannie Trytona (1), skąd autobusem linii 81 odjechaliśmy do Marsaxlokk.

Marsaxlokk przywitało nas piękną pogodą i widokami jak z pocztówek. Zatoka z lazurową wodą, a na niej kołyszące się, rybackie łodzie Luzzu, typowe dla maltańskich rybaków. Wzdłuż nabrzeża rozciągały się liczne stragany z pamiątkami oraz restauracje i bary. Co niedziela organizowany jest tam targ miejski, na którym można kupić między innymi świeże ryby prosto z łodzi. Panowie nie byli głodni, ale my z koleżanką, zachęcone opowieściami znajomych o świeżej rybie, którą można tu zjeść, skusiłyśmy się na zupę rybną w jednej z portowych knajpek. Była to najgorsza zupa rybna jaką kiedykolwiek jadłyśmy. Lekko zaczerwieniony rosół z kawałkiem gumowej ryby i ryżem pływającym w misce. Ohyda. Po nieudanym lunchu przeszliśmy się po porcie, zobaczyliśmy Kościół parafialny pw. Matki Bożej Pompei, popodziwialiśmy kolejne kolorowe okiennice, drzwi i balkony i wróciliśmy do St. Julians autobusem 81 z przesiadką na linię nr 13 na przystanku o wdzięcznej nazwie Bombi.

W St. Julians poszliśmy na obiad. Tam, czując niedosyt, zaryzykowałam drugi raz i zamówiłam… zupę rybną. To był strzał w dziesiątkę. Mocno pomidorowa, pikantna zupa rybna, z wieloma kawałkami ryby, przyozdobiona pietruszką oraz małżą. Coś pysznego. Byłam w kulinarnym raju.

Po obiedzie wybraliśmy się na hotelowy basen. Szkoda, że byliśmy w lutym i na zewnątrz było 13 stopni, bo okazało się, że w hotelu, oprócz basenu krytego jest też drugi – na dachu. Wjechaliśmy tam, aby podziwiać widoki na otaczające nas miasto.

Wieczorem wyszliśmy do pobliskiego baru na shoty z rozcieńczonej wódki i bilard. Zresztą, nie ważne co było w kieliszkach, ważna była atmosfera i towarzystwo.

Opowiem Wam jeszcze o śmiesznej sytuacji w tym barze. Na lotnisku w Gdańsku Marcin, jako Kaszub z krwi i kości, kupił tabakę. Uznał, że jak wyjazd bez dziecka, to zaszaleć trzeba i będziemy sobie na urlopie zażywać mentolową tabakę. W pubie, w przerwie podczas gry w bilarda, postanowił nas nią poczęstować. Jak się zażywa tabakę, każdy z Was wie. Nie muszę Wam chyba mówić, jaka była mina barmana, który zobaczył 4 młode osoby, które w jego pubie, pijąc jego shoty, wciągają nosem jakiś podejrzany proszek? Tłumaczyliśmy mu później, że to tradycyjna kaszubska tabaka, że to nie dragi, tylko tytoń, ale chyba nam nie uwierzył. No trudno, w końcu St. Julians to dość imprezowe miasteczko 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *