Ciekawe miejsca: Malta
Od kiedy urodził się Mikołaj, zawsze podróżowaliśmy z nim. Był z nami na Zakynthos, na Kefalonii, w Grecji kontynentalnej i w Ustce. Nie licząc balu sylwestrowego i wesela znajomych na Mazurach, nie zostawialiśmy go z dziadkami, tylko zabieraliśmy na wycieczki ze sobą. Tym razem postanowiliśmy wyjechać sami. Może nie do końca sami, bo ze znajomymi, ale bez dziecka. Rodzicom też się czasem należy. Nie, żebym nie miała żadnych obaw. Decyzja o tym, że lecimy bez Mikołaja nie była wcale łatwa. Z jednej strony cieszyłam się na myśl, że będę mogła spędzić z mężem kilka dni tylko we dwoje. Z drugiej jednak strony martwiłam się, czy Mikołajowi nic się nie stanie podczas naszej nieobecności. A co, jeśli zachoruje? Co, jeśli nie będzie chciał jeść? Co, jeśli będzie źle spał? Co, jeśli babcia, z którą zostaje, po tych kilku dniach będzie miała go dość na najbliższe kilka lat? Co, jeśli będzie tęsknił? Albo co gorsza co, jeśli spodoba mu się z babcią i nie będzie tęsknił za nami wcale? W ogóle co ze mnie za mama, że cieszę się na myśl o urlopie bez dziecka? Wiele się działo w mojej kobieco-maminej głowie. Na szczęście mam bardzo opanowanego męża, bardzo cierpliwą teściową i bardzo towarzyskiego syna, który lubi zostawać pod opieką innych osób. Po przeanalizowaniu wszystkich „za” i „przeciw”, podjęliśmy decyzję. Lecimy, ale na nie dłużej niż 4 dni. Tak na dobry początek.
Oferta i hotel
Terminem idealnym były ferie zimowe, ponieważ zarówno ja, jak i moja teściowa (z którą miał zostać Mikołaj) jesteśmy nauczycielkami i mamy wtedy wolne od pracy. Około 6 tygodni przed feriami zaczęliśmy z Marcinem poszukiwanie ofert. Przeglądaliśmy osobne cenniki poszczególnych linii lotniczych i hoteli oraz oferty wypoczynkowe biur podróży. Z racji, że chcieliśmy lecieć w ferie, biuro podróży okazało się bardziej ekonomiczną opcją. Samodzielne loty w tym okresie były bardzo drogie. Stanęło na Malcie. Lot z Gdańska, 4 noclegi w hotelu *** z basenem i jacuzzi, śniadania oraz transfer z i na lotnisko w cenie 749 zł od osoby. Przy dokonywaniu rezerwacji okazało się, że w cenę wliczony jest tylko mały bagaż podręczny 40/20/25 cm, więc dokupiliśmy jeszcze jedną małą walizkę 55/40/25 cm za 59 zł w jedną stronę. Z ciekawości sprawdziłam cenę tej samej oferty 5 dni przed wylotem i kosztowała wówczas 1699 zł od osoby. Niezła przebitka.
Malta
Malta to europejskie państwo położone na wyspie między Włochami a Tunezją, w basenie Morza Śródziemnego. W skład Archipelagu Wysp Maltańskich wchodzą także wyspy Gozo i Comino. Malta w latach 1800-1974 była pod władaniem Wielkiej Brytanii i widać tam na każdym kroku brytyjskie naleciałości. Ruch lewostronny, auta z kierownicą po prawej stronie, brytyjskie skrzynki na listy, śmietniki i budki telefoniczne, angielskie gniazdka elektryczne, piwo sprzedawane na pinty i tradycyjne angielskie śniadania dostępne w restauracjach to tylko niektóre z brytyjskich cech, które można tam zauważyć. Malta jest bardzo suchą wyspą. Porastają ją głównie sukulenty, palmy i porosty. Latem, podczas dużych upałów, większość roślin jest wyschnięta, więc krajobraz nie jest zbyt zielony. W lutym trawa była zielona i wiele roślin kwitło, co sprawiało, że krajobraz był jeszcze piękniejszy.
Pogoda
Na Malcie byliśmy od 10 do 14 lutego 2019 roku. Prognoza na te dni wyglądała następująco:
W większości się sprawdziła, poza opadami deszczu, których na szczęście nie było. Świeciło piękne słoneczko, które co jakiś czas przykrywały chmury. Należy pamiętać, że na Malcie bardzo mocno wieje wiatr. Momentami kurtka wiatrówka z kapturem okazywała się zbawieniem. Innym razem wiatr nagle cichł i można było spacerować w t-shircie. I tak przez cały czas. Woda w morzu miała temperaturę 17°C. W moim odczuciu była niczym zimny Bałtyk latem, tyle że bardziej słona, a i kolor miała ciekawszy. Ja skusiłam się na moczenie nóg i nie żałuję.
Rozrywka
Nasz hotel położony był w miejscowości St. Julians, bezpośrednio graniczącej ze Sliemą oraz stolicą wyspy – Vallettą. Jadąc przez miasteczka, trudno jednoznacznie stwierdzić, gdzie jedno się kończy, a kolejne zaczyna. W St. Julians znaleźć można hotele, puby, restauracje, bary, kluby (również go go), ekskluzywne sklepy, kino, kręgielnię, kasyno, marinę dla jachtów. Słowem – jest to raj dla imprezowiczów i lubiących rozrywkę w każdej formie. Z nas żadni imprezowicze, więc wieczorami chodziliśmy głównie na spacery oświetlonym deptakiem wzdłuż zatoki Spinola Bay, do pobliskich pubów na piwo i kolorowe shoty (bardzo na Malcie modne) oraz do restauracji napełniać żołądki po całodziennych eskapadach.
Ceny
Ceny na Malcie są porównywalne do cen na innych wyspach śródziemnomorskich. Za kawę w kawiarni zapłacicie między 1,5€ do 3€. Często można trafić na zestawy kawa + ciastko za ok. 3€. Pinta piwa w pubie kosztuje ok. 4€. 25 wspomnianych przeze mnie wyżej shotów kupicie za 8-10€. Ftira – tradycyjna maltańska bułka z mięsem lub tuńczykiem w ulicznym barze to koszt ok. 3€. Danie obiadowe w restauracji dostaniecie za mniej więcej 10-15€, pizzę za ok. 10€. W sklepie 500 ml wody kupicie za ok. 0,5€, zgrzewkę dużej wody za ok 3€. Litrowy sok kosztuje ok. 2-3€, croissanty typu 7 days ok. 0,4€ a chipsy 1,5€.
Autobusy
W zwiedzaniu wyspy pomógł nam bardzo dobrze rozwinięty transport autobusowy. Rozważaliśmy wynajęcie auta, ale mieliśmy obawy przed poruszaniem się w ruchu lewostronnym. Przystanki autobusowe są rozmieszczone bardzo gęsto, co kilkadziesiąt, kilkaset metrów. Rozkłady autobusów możecie sprawdzić klikając tutaj lub za pomocą GoogleMaps. Godziny podane na rozkładach radzę traktować bardzo orientacyjnie. Autobusy jeżdżą kompletnie niezgodnie z rozkładami. Czasami przez pół godziny nie jedzie nic, a po chwili nagle nadjeżdżają 3 autobusy tej samej linii – jeden za drugim. Mimo niewielkiej powierzchni Malty i małych odległości między miejscowościami, podróże zajmują dość dużo czasu. Ulice są usiane licznymi serpentynami, a niekiedy trasa autobusu prowadzi tak wąskimi uliczkami, że ciężko sobie wyobrazić, że ma tam się zmieścić coś szerszego od skutera. Widząc nadjeżdżający autobus, którym chcemy jechać, musimy pomachać, aby go przywołać. Pojazdy bywają zatłoczone do tego stopnia, że kierowcy nie zatrzymują się na przystankach. Na taką sytuację podczas trzech dni trafiliśmy dwa razy, a przypominam, że podróżowaliśmy poza sezonem. Do autobusu wsiada się tylko przednimi drzwiami. Bilet kupuje się u kierowcy lub w kasie transportu publicznego. Zwykły bilet kosztuje 1,50€ i jest ważny przez 2 godziny, więc można się przesiadać. Można też kupić pakiet 12 biletów za 15€ lub 7 dniową kartę travelcard za 21€ (15€ dla dziecka). W naszym przypadku korzystaliśmy z pojedynczych biletów kupowanych u kierowcy. W sezonie ceny biletów są wyższe.
Kolejne dni:
- Postaw nam wirtualną kawę:
- pozostaw komentarz
- udostępnij artykuł w mediach społecznościowych
- polub naszą stronę na Facebooku i obserwuj nas na Instagramie
- oznaczaj nas za pomocą znacznika @dziecinnieproste